W zagajniku narodzin i niewygody

To już ostatni tekst inspirowany książką Biegnąca z wilkami. Przynajmniej na razie. Pisząc go myślałam o przyglądaniu się swojemu dzieciństwu. Intrygujące ile dzisiejszych bolączek bierze się właśnie z tego okresu. Zainspirowałam się następującymi słowami Estés: „dla mnie samotność jest jak składany las, który noszę ze sobą wszędzie; rozkładam go wokół siebie, kiedy mam taką potrzebę. Siadam u stóp wielkich starych drzew dzieciństwa. Z tej dogodnej pozycji zadaję pytania, otrzymuję odpowiedzi, potem zwijam leśne ostępy do rozmiarów listka - do następnego razu. To doświadczenie bezpośrednie, krótkie i bardzo pouczające”. Siądźmy więc razem pod drzewami dzieciństwa. Warto doświadczyć w ciszy - zauważyć i zrozumieć.  

Coś, co próbujesz ukryć, a co należałoby przedyskutować przede wszystkim ze sobą – to istnieje. Żadna twoja wewnętrzna myśl albo życzenie nie sprawi, że to obumrze. Kiedy uciekniesz albo zażyczysz sobie rozwiązania nie czyniąc żadnego kroku – to istnieje. Traumy, ból, wady i uzależnienia – one są. Zawsze tutaj były. Wyłaniają się codziennie jak słońce. Soczysta pomarańcza, nieobrana i nieskonsumowana, a może zaogniona, jątrząca się, okrągła rana. W zależności od spojrzenia, twojego samopoczucia czy spotkanych przez ciebie ludzi – to istnieje.

Oto kolejny dzień, kiedy na horyzoncie pojawia się to, co boli. Oświetla wszystkie dobre i gorsze chwile. Przy tym próbujesz się rozluźniać, przy tym tańczysz, śmiejesz się, płaczesz, masz wzburzone albo pełne harmonii sny. Przy tym przybywa ci lat i ubywa włosów. Twoje osobiste, towarzyszące ci nieustannie słońce. Może to reflektor, który przyjmujesz z ulgą, bo jest to twoje światło, nikogo innego. Może to żarówka, która ci przeszkadza, wywołuje mdłości i migrenę.

Zamykasz wtedy oczy. Pod powiekami tańczą figury geometryczne twoich niekończących się obaw. Trzymasz je tak długo zamknięte aż słońce lekko przygasa. Jest ciemno i jakby gorzej. Słońce zgasło, jest jakby mroczniejsze i bardziej niepokoi. Po omacku szukasz łóżka. Szybko musisz zasnąć. Klasycznie wypierasz, że kiedykolwiek coś cię oświetlało, chociaż dzieje się to codziennie.

Ciało walczy. Nie ucieka, nie szuka cienia, ale domaga się konfrontacji. Jeśli jednak dawno się jego nie słuchało – trudno wyczuć, że coś jest nie tak. Gdyby spróbować tupnąć nogą wydałoby się to strasznie trudne. Nie buntując się zapomina się o tym stanie niewygody, w którym główne skrzypce gra wolność. Bunt pojawia się już w zagajniku narodzin. Niewygoda jest związana z pulsującą intuicją. Bez nich słońce parzy i szczypie.

Kiedy już spojrzysz na to, czego tak bardzo się w sobie obawiałaś, nie możesz już przestać patrzeć. To intrygujące i tak bardzo własne i bliskie, że cieszy i boli jednocześnie.

Gdyby nie moje słońce, nie zobaczyłabym wiele. Wielkim komfortem byłoby nie wiedzieć i nie widzieć. Równie wielkim dyskomfortem byłoby zostać kiedyś rzuconym pod nogi tego, przed czym uciekłam. Byłabym więźniem we własnym domu. Więźniem zagajnika, z którego wyrosłam. Dlatego już nie uciekam.

Kiedy zdecydowałam się otworzyć oczy zdziwiłam się z jakich kolorów składam się i ja i świat. Choć tak naprawdę nic nie powinno być dla mnie zaskoczeniem. Przecież to działo się codziennie.

W słońcu widać, że zastawiłam się wokół gratami. Robiłam to od bardzo dawna. Były to najtrudniejsze i najwstydliwsze sprawy – wady, kompleksy, niedostatki – jak przystało na prawdziwego człowieka chomikującego wszystko – nie potrafiłam się z tego wygrzebać.

Przestrzeń była duża, a przedmiotów wartych uwagi, zaopiekowania się i odkurzenia dużo więcej niż przypuszczałam. Poszerzył się mój horyzont. Nie mogłam ukryć tego, że już sam widok tego mnie zmęczył. Nie mogłam jednak przestać tego widzieć. Nie uda mi się już zamknąć oczu.

W zagajniku narodzin nadal brakowało mi najistotniejszego elementu, który burzył mi cały porządek. Patrzyłam co rana w słońce z nadzieją, że jego promienie w końcu będą głaskać mnie po włosach, ale ono nadal raziło mnie spojrzeniem z adnotacją jeszcze czegoś nie zauważyłaś i jest to istotne. Tylko co to było? Słyszałam to w nocy. Przewracało wszystko do góry nogami i trzaskało drzwiami. Obijało się o ściany i tłukło szkło. Nie potrafiłam tego złapać. Zastawiłam więc pułapkę.

Któregoś razu sprzątając wzdrygnęłam się na alarm, który poniósł się echem po całym domu. Czyżby się udało? Złapałam to? A może znowu ktoś robi mi psikusy? Pewnie podłożono mi kota, worek łajna albo duży kamień. Tak może się kończyć zwierzanie się nieodpowiednim ludziom.

Szarpnęłam za klamkę. W pokoju, w którym rozgrywała się moja intryga, na środku podłogi siedziało dziecko. Ucieszyło się na mój widok, całe umazane w czekoladzie i o wielkich, niewinnych oczach. Ja też się cieszyłam. Przyglądałam się jemu coraz bliżej i bliżej, a to czego się dowiedziałam o nim zmieniło wszystko. To byłam ja.

Dopiero teraz je złapałam. Dopiero teraz zauważyłam. Było obecne obok mnie od początku. Chyba nawet kiedyś nim byłam, chociaż o tym czasie, zwłaszcza jeśli był pokręcony, szybko się zapomina.

Przechadzasz się po swoim ciele i robisz co możesz, by usunąć to, czego nie chcesz i co cię uwiera. Jeśli jednak jest to niewystarczająco uważna praca to wszystkie najważniejsze sprawy wymykają się i chowają się przez tobą po całym ciele. Kiedy jest się święcie przekonanym, że rozpoczęło się nowe życie bez trosk – wracają na swoje miejsce.

Biorąc dziecko za rękę zanotowałam jego istnienie. Odetchnęłam i poczułam ulgę w ciele, a wszystko wokół nabrało słodkich konturów. W końcu widziałam. Bolało mniej.  

Zaopiekowanie się dzieckiem stało się pewnego rodzaju manifestacją. Do tej pory było ono tematem tabu. Żyłam obok niego i udawałam, że nie chodzi za mną od pokoju do pokoju, że nie przysiada na blacie kuchennym, kiedy robię śniadanie, albo nie opiera się o wieko pianina, kiedy gram. W miarę zdobywania wiedzy o nim, obumarło to, co raniło, a czego kurczowo się trzymałam.

Słońce wzeszło kolejnego dnia i nareszcie było czułe w swym świetle. Siedziałam razem z dzieckiem pod wysokimi drzewami. Spadał jeden listek po drugim. Patrzyłyśmy na siebie w ciszy. Wiedziałyśmy już, że nie można zajmować się nami tylko w kradzionych chwilach. Istniejemy, istniałyśmy. Nie da się temu zaprzeczyć.