Być owadem wśród owadów

Wszyscy jesteśmy jak te owady. Choć wpisani do rejestru istot niewątpliwie ważnych, bo żywych – jesteśmy nieistotni. Każdy niepowtarzalny, ale też i tak tendencyjnie zmierzający do autodestrukcji. Co zauważalne – również do destrukcji wzajemnej, kłucia wszystkiego i wszystkich, zdobycia za wszelką cenę tego, czego chcemy, ale często nie tego co potrzebujemy. A wszystko w imię tego, w co wierzymy i co jest dla nas najświętszą prawdą. Właściwie zmierzamy do tego, by było nam wygodnie, by wszystko ładnie pachniało i wyglądało. Wybieramy opierając się na pewnych wzorcach i nie można mieć o to do nas pretensji. Przydałoby się jednak czasami włączyć filtr, dzięki któremu zauważylibyśmy, że druga osoba nie zawsze ma tak samo.

Kiedy ktoś próbuje przywłaszczyć sobie moje życie, wyprostować je i skonstruować na własną modłę, myślę o sobie jak o owadzie. Widzę jak latam komuś przed nosem i jak odgania mnie on ręką. Wyglądam wtedy na taką co to wścibia nos w nie swoje sprawy, ale ja po prostu latam wolna i w poszukiwaniu własnej przestrzeni, gdzie mogłabym decydować jak spędzę ten krótki, dany mi czas. Mój lot przysparza jednak innych o ból głowy. Chcą apodyktycznie mnie uwięzić w swoim szczegółowym planie naprawy wszechświata, wyeliminowania niedoskonałości i złych postępków. Pewnie zachowuję się niekiedy identycznie. Kto nie pragnie stać na czele zmiany? Ja jednak widzę, że niekiedy zaczynam przesadzać i to mnie odróżnia od od tych czyniących krzywdę i siejących niepokój – mam swoje hamulce.

Co nie znaczy, że nie popełniam błędów. Jednej nocy zabiłam owada. Tak, zirytowałam się. Miał odmienne spojrzenie na świat. Jak tak można? Przecież on zaprowadzi nas wszystkich do grobu. To nie pasuje mi do mojej wizji cudownej rzeczywistości.

Rzuciłam kapciem w ciemność i trafiłam w dziesiątkę – jego irytujący odgłos umilkł. Noc nareszcie była moja, zawładnęłam nią i błogo zaczęłam ślinić się na poduszce. Owad pozostał bez zmian martwy. Czerwona plamka wyraźnie odznaczała się na białej ścianie, ale w ciemności nikt by jej nie dostrzegł. Małe stworzenie musiało wydać ostatni dech wraz z moim chrapnięciem.

Spałam smacznie i zignorowałam własny, poprawny politycznie czyn. Nie wiedziałam jak strasznym i niewdzięcznym widokiem był martwy owad na nieskazitelnej, czystej ścianie. Tak starannie, pieczołowicie dbało się o to, by nie dochodziło do takich sytuacji, by nie trzeba było od nowa i od nowa malować idealnie prostokątnego pokoju. Plamka jednak była, a farby zabrakło. Miałam wrażenie, że brakuje jej już od dłuższego czasu. Mój mikroświat się sypał.

Jak to się stało, że uświadomiłam sobie, że sama jestem owadem? Może wtedy kiedy pierwszy raz dostałam kapciem, ale przeżyłam. Ten, który poległ z mojej ręki nie miał tego szczęścia.

Kiedy o mało nie zginęłam od kapcia pomyślałam sobie o tym jak bezsensowne jest przywłaszczanie sobie czyjegoś życia z wszystkimi jego dobrymi i złymi decyzjami, wszystkimi fatalnymi i cudownymi konsekwencjami. Jestem tym owadem i na własnych i cudzych oczach umieram. Czy komuś to przeszkadza?

Nawet jeśli przeszkadzałam, wydawało mi się, że znajdziemy porozumienie. Wierzyłam, że nie znajdowałam się na obcym terytorium. Musiałam być u siebie. Niemożliwe, by owad owadowi zasunął kapciem w twarz. Tak jednak się stało.

Siadałam później często i patrzyłam na ścianę, która przestała być biała. Niemożliwym umrzeć tak na suficie od kapcia rzuconego pół żartem, pół serio w środku nocy. Co to za tragedia? I to naprawdę z mojej winy?

Może ten świat tak działa. Powinnam dojść do wniosku, że owad jest mi moralnie obojętny, a ja jako jego oprawca, mogę wyjść z założenia, że nie dopuściłam się czynu, które piętnuje mnie w oczach tamtej nocy. Zakłócił mój najświętszy, najjaśniejszy system. Przecież to, co nie pasuje – eliminuje się. Prawda?

Wisiał jednak ni to ancymon, ni to mój brat, nade mną jak wyrzut sumienia, a jego istnienie lub jego brak stawało mi się coraz bardziej bolesne. Podjęłam decyzję – usunęłam insekta. Czy słusznie?

Patrzyłam na tego owada i zastanawiałam się czy podzielę jego los. Nie pierwszy raz doszłam do konkluzji – owad owadowi nie jest owadem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *