Ktoś na powierzchni

Clarissa Pinkola Estés i jej Biegnąca z wilkami poruszyły we mnie czułą strunę poprzez swoje spojrzenie na kobiecość i wyzwania, jakie są z nią związane. Autorka przeprowadza czytelniczkę/czytelnika przez baśnie, legendy i mity pochodzące z różnych zakątków świata. Interpretacje, często dość niejasnej, symboliki historii można odnieść do swojego życia. Zobaczyć pewne rzeczy od nowa i zaczerpnąć trochę mądrości surowej, oszałamiającej, nietypowej, ale nadzwyczajnie pięknej Baby-Jagi. Czytanie tej książki przypomina siedzenie przy ognisku nocą i przyglądanie się jęzorom ognia - hipnotyzującym i intrygującym, oświetlającym od środka, pozwalającymi zajrzeć tam, gdzie światło nie dociera. To wtedy rozpoczyna się prawdziwa opowieść. Postanowiłam podzielić się trzema tekstami, które są rodzajem przemyśleń wynikających z treści książki. Pierwszy z nich to Ktoś na powierzchni. O schodzeniu do podziemi, chodzeniu tam, gdzie wzrok nie sięga. 

Jest kobietą – pomyślał ktoś patrząc na wyłaniającą się z ciemności postać. Jak prosta to była myśl i nieoceniająca. A przecież tak wiele znaczy być kobietą. Jak łatwo i trudno o tym mówić. Jak wiele spekulacji to budzi. Jak wiele słów oburzenia tworzy. Spojrzał ktoś z powierzchni na taką kobietę i pomyślał – taka istota miałaby wyprowadzać z równowagi świat albo samą siebie? To możliwe? Tak harmonijne stworzenie, a tak buzujące w środku? Niepokorne? Łagodne? Krzykliwe? Wrażliwe? Tak brudne, a o tak czystych oczach? Patrzy w jej oczy. Widzi, ile przechowują w swojej zawartości. Jest taka piękna.

Kobieta również patrzy na kogoś. Nie mruga, więc nic jej nie umyka. Widzi jakie zachodzą w kimś zmiany. Patrzy na tę osobę i widzi ją taką jaka jest.

Kobieta jest cała umorusana w ziemi. Wyciąga dłoń, by ktoś pozwolił jej wyjść na powierzchnię. Wyjść i żyć dalej. Ona już wie, że jest kobietą i co się z tym wiąże. Poznała podziemia. Zna już swoją siłę. Powie komuś wiele o tym co ją tam spotkało, jeśli tylko ją stąd wyciągnie. Niebawem tam wróci, ale na razie to nie miejsce dla niej.

Wszystko zaczyna się od impulsu, by zawędrować gdzieś indziej. By mieć swoje niebo, do którego można krzyczeć. Mieć swój kawałek ziemi, w którym zanurza się palce i fascynować się tym jak brud wchodzi za paznokcie. Impuls, dzięki któremu chce się przytulić drzewo, skakać do słońca czy zatańczyć nago podczas burzy.

 Kobieta w końcu się rusza i spaceruje po swoim ogrodzie. Zapuszcza się w jego coraz dalsze rejony. Dawno nie pozwalała sobie, by zajść tak daleko podczas wędrówki.

To było do niej zupełnie niepodobne i nie mieściło się w granicach jej nienagannych manier, wykształcenia i dobrego wychowania. Była godzina podwieczorku. Nie potrzebowała jedzenia. Czuła zupełnie inny głód, który nie dawał jej spokoju.

Do tej pory było jej dobrze widzieć ogród tylko z wierzchu, jego pierwszy plan. Zadbany, elegancko zaprojektowany. Gdzie nie spojrzeć tam przystrzyżony krzaczek, skoszona trawka i podlane kwiaty. Dziwne, że nie pamiętała, by był to ogród, którego piękno wynikałoby z pracy jej rąk.

W każdym razie był to prawdziwy raj dla oczu. Tak przypuszczała. Zmysły ostatnio bardzo ją zwodziły. Żyły własnym życiem. Włączały się i wyłączały w nieodgadnionej kolejności. Niekiedy nie czuła zapachu albo przestawała widzieć na parę minut. Zwodził ją nawet jej dotyk. Zwłaszcza ten brak wyczucia w dłoniach zabolał kobietę. Straciła swój rodzaj radaru. Kiedyś dotykając mogła w paru sekundach mieć już przed sobą obraz stanu uczuciowego drugiego człowieka. Dziś nie potrafiła już stwierdzić czy kogoś coś boli, czy jest najszczęśliwszy na świecie. Nie wiedziała nawet co ona sama czuje.

Poczuła potrzebę pójścia dalej, bo usłyszała w głębi jakiś odgłos. Może zobaczyła coś, co przypominało, przymrużywszy oko, jakiś króliczy ogonek. Poszła dalej, by przekonać się, że za pięknie rozkwitającymi drzewkami są chwasty i bagna. Niespecjalnie ją to zdziwiło. Białe pończochy były już całe w ziemiste kropki, a po nieskazitelnie czystych bucikach nie było miejsca. Tego chciała. Właśnie wtedy, kiedy podniosła wzrok ze swoich radośnie ubrudzonych nóg, po raz pierwszy zobaczyła dół. Na pierwszy rzut oka wydawał się wykopany, ale jak się okazało był tu od dość dawna, wkomponowany w otaczającą przestrzeń.

Przyszła dla kobiety chwila, w której musiała wybrać. Zostać na powierzchni i pozwalać dąsać się swoim zmysłom aż przestaną jej zupełnie służyć? Zabawić się w Alicję i wskoczyć w ziejącą, czarną dziurę? Czymkolwiek jest ta dziura i cokolwiek się tam zastanie postanawia wskoczyć. I nic już wtedy nie jest takie samo.

Opada z impetem. Rozszarpuje suknię i łamie sobie nie jedną, ale dwie ręce. Z trudem turla się i czogła, aż w końcu wstaje. Podpiera się ściany i po raz pierwszy od dawna pozwala sobie na łkanie. Zawodzi głośno i brzydko. Melodia jej głosu budzi w niej zszokowanie, ale też wolność.

Jest niechlujna i prawdziwie flejowata. Idzie po omacku, ale jest bliżej siebie niż dotychczas. Nie ma nikogo więcej. Opłakuje wszystko i wszystkich, bo to oni zamieszkują ten dół. Po kolei i bez wyjątku wita się z tym, co wychodzi jej na drogę. Z każdym wykluczeniem, odrzuceniem i niezrozumieniem. Otula to wszystko swoim żalem. Łzy pokrywają ją całą. Stają się jej trenem i jej suknią.

Jest w tym taka niepodobna do tej, którą wszyscy znają na powierzchni. Jej tułaczka trwa już tak długo, że staje się zupełnie innym człowiekiem.

Kobieta jest zdesperowana. Jest każdą. Jest dziewczyną, by zaraz stać się młodą kobietą. Jest panną, by po chwili wejść w progi małżeństwa. Nim się orientuje przekracza starość. Rodzi się, umiera i zmartwychwstaje. Wszystko jest śmiercią i wszystko jest powrotem do życia. Jest drzewem, które rośnie od swoich łez. Rozkwita, zrzuca liście, marnieje, by zaraz wypuścić świeże listki. Żegna jedną rzecz, by przywitać kolejną i od nowa.

Nieznany grunt pod nogami i dwie niesprawne ręce towarzyszą jej w podróży. Nad nią powierzchnia. Świat, który pulsuje i bębni. Dociera do niej z trudem, że on istnieje. Musi tam jednak kiedyś powrócić. Na razie jednak o tym nie myśli.

Zostaje w podziemiach, bo widzi pierwszy raz od dawna korzenie swojego ogrodu. Czuje jak przeobraża się i uświęca powracając do źródeł. Nie dba o to, co jest jej sufitem. Stąpa twardo po ziemi. Nieczysta przemierza podziemia i rozumie, że to najbardziej naturalne, co przytrafiło się do tej pory w jej życiu.

Kiedy głód daje o sobie znać zapomina, że pragnęła kiedyś ziemskiego jedzenia. Nic co na powierzchni nie potrafi ją wykarmić. Szuka strawy dla ducha w podziemiu.

W końcu trafia na źródło. Płynęło tuż obok niej, śledziło każdy jej krok. Kiedy już spożywa z niego, następuje odnowa. Ręce wracają do swojej sprawności. Zmysły się wyostrzają. Krzemień uderza o skałę. Powstaje ogień.

Kobieta najchętniej by tu pozostała. Trwałaby przy źródle w swym nasyceniu nadal nienasycona. Wycofuje się jednak, by żyć dalej.

Kiedy wraca i spogląda przez dziurę, do której wskoczyła, mruży oczy pod nagłym, intensywnym światłem. Ziemia już nie pulsuje jak przedtem. Zapadła miła cisza, tylko jakieś dzwoneczki zabrzęczały parokrotnie. Na ten odgłos nieruchomieje. Wiedziała, że to czas na wyznanie co wydarzyło się w podziemiu. Czas na wyjście na powierzchnię. Wreszcie dostrzega źródło dźwięku. Patrzy komuś na powierzchni w oczy. Wyciąga rękę. Jeszcze kiedyś tu wróci, choć to przy kimś jest jej miejsce. Przy kimś na powierzchni.