Dlaczego?

Nie wiem dlaczego. W palcach obracam piórem jak pałką perkusyjną. Przypominam sobie dziewczyny ze strażackiej orkiestry dętej, które jako werblistki wystukiwały efektowne rytmy i bystro przekładały między palcami pałeczki – wyrzucały je i łapały. Widzowie entuzjastycznie oklaskiwali widowisko. Obracam tym piórem i nie czuję podobnej zręczności. Odczuwam brak jakiegokolwiek podejścia do rytmu. Nie jest to z mojej strony swobodne. To się po prostu nie dzieje. Pióro o mało nie wyślizguje mi się na ziemię. Jeszcze chwila, a pozbawiłabym go przydomku „wieczne”. Pozostałoby piórem, które nie dość, że bez wieczności, to bez doświadczenia mojego pulsu.

Chcę jednak pisać. Mimo wszystko. Posiadam już właściwe narzędzie. Biorę ten instrument w garść i mówię „wybieram cię!”, co najmniej jakbym miała do czynienia z pokemonem. Dopiero teraz zadaję sobie trud przemyśleń, które mają mnie doprowadzić do tego po co właściwie to robię. Biorę pióro i rozpisuję je na pytaniu „dlaczego?”. Piszę bez pretensji. Rzucam pytanie tak zapobiegawczo – gdzieś tam, hen daleko, w eter. Dla wzmocnienia efektu zapisuję tym jednym słowem całą stronę. Nie wiem już czy znak zapytania jest znakiem zapytania czy wykrzyknikiem. Nie wiem też ile tuszu zużywam na taką wstępną wątpliwość.

Chcę pytać. Powinnam pytać, ale nawet pytania są niekiedy niepotrzebne. Co można odpowiedzieć, jeśli nadal stoi się plecami do sprawy. Intuicyjna odpowiedź będzie oczywista – nie odwracaj się, to bez sensu, narobisz sobie biedy, nie pisz. Słuchając tej rzekomej intuicji podważam wszystko -począwszy od siebie, a skończywszy na wierze, która wydawało się stanowi we mnie już jakąś ciągłość i stałość.

Jedyną ciągłością i stałością okazuje się we mnie jedynie to nieustanne stawanie przed wyborem – wierzę czy nie wierzę, ufam czy się boję.

Ważę pióro w ręce i pytam „dlaczego?” i „czy to przypadek?”. Wychodzi wtedy na jaw mój brak koncentracji w podstawówce. Jedyne przypadki, które możemy zdefiniować od razu to tych siedem, których to uczymy się na lekcjach języka polskiego i które stawiają jasno pytania takie jak „kto? co?” czy „komu? czemu?”. Nie da się jednak zawsze odpowiedzieć mianownikowi, nadrzędnikowi czy celownikowi. Wchodząc w przypadek musisz się liczyć z tym, że to będzie pozbawione sensu – przynajmniej na początku.

Korci, by pomyśleć – tak, wszystko jest oderwane od siebie, to są niepowiązane sytuacje, to się nie ułoży. A jednak nie raz zdarza mi się odnajdywać wiele związków i ukrytych sensów w pozornie nic nieznaczących zjawiskach czy zdarzeniach. Można uznać to za umiejętność niezwykle przydatną. Może i tak. Często jednak jest to jedynie pożywka dla głowy skłonnej do nadinterpretacji. W konsekwencji te najwidoczniejsze oczywistości, proste połączenia – może je ona potraktować jako nieprawdziwe, albo odczytać je w sposób tak absurdalnie abstrakcyjny, że po prostu niewiarygodnie głupi. Trzeba wiedzieć jedno – powiązania są, ale niekiedy nie trzeba wielkich przemyśleń, by mieć przed sobą sprawę zupełnie nieskomplikowaną.

Trzymam te pióro (jeszcze) wieczne. Gdyby można było tak wszystko rozpisać na brudno nim dojdzie to do skutku, nim uwierzymy w siebie tak jak stawia się kropkę nad i. Nie ma jednak czegoś takiego jak próba przed czymś. Możemy sobie robić próby przed przedstawieniami, koncertami, prezentacjami, ale mówi się – nadeszła godzina próby i nie jest to czas na sprawdzenie siebie – tu siła ma być na najwyższych obrotach. Działanie jest próbą samą w sobie. To frustrujące jak rozpisywanie pióra na sucho i potrząsanie nim w bliżej nieokreślonym celu.

Cały czas pisze się się po omacku, niekiedy nie znając koloru atramentu ani ciężaru pióra. Cały proces przypomina jakiś zaawansowany przypadek choroby, ale przypadkowość jest tutaj zupełnie nieprzypadkowa. Cała ta losowość jest uporządkowaną strukturą w swej logice i intencji. Na początku przypomina to wielki chaos. Ląduję sama na dzikiej, rozległej łące i chcę zebrać piękny bukiet kwiatów, chcę mieć wszystko czarno na białym – kolor przy kolorze. Zamiast tego zbieram wiązanki dziwnych, nieznanych chwastów, od których dostaję oczopląsu, a na domiar złego parzę się pokrzywami.

Źródła sensu tego wszystkiego szuka się niekiedy tak bardzo na próżno jak szuka się pojedynczego świerszcza w trawie po zmierzchu. Ewidentnie słyszę, że jest ich dużo, bo szemrzą mi pod stopami, ale nie jestem w stanie ich zlokalizować. Nie mogę tego jednego, potrzebnego pochwycić i przysunąć do ucha.

Moje zmysły są oszołomione, nie przestaję jednak pytać. Myślę – nie ma w tym grama przypadku, nawet jeśli dość przypadkowo do tego podchodzę.

Z wszystkich siedmiu przypadków zatrzymuję się często na wołaczu. Staję i mówię „o!” i to cała moje wypowiedź. Oczywiście „o!” bywa dość naiwne, ale na tym na pewno nie skończy się moje zainteresowanie i dociekanie, o które należałoby się postarać chcąc myśleć dobrze – szeroko i krytycznie.

Chcę pytać „dlaczego?” już zawsze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *