Jakie mam postanowienie wielkopostne? Mogłabym napisać, że przez czterdzieści dni Wielkiego Postu będę szukać niedostępnego świata, że będę za nim tęsknić i jego obraz pielęgnować w sercu. Potrzebuję jednak do tego odpowiedniego przygotowania, dlatego szukam płaszcza. Płaszcza, który na ramionach zawiśnie mi niczym modlitwa. Płaszcza, co jest ciszą głośniejszą od jakiejkolwiek bezmyślnej refleksji. Płaszcza, co w czterdziestodniowej drodze będzie mi wiernie służyć. Wspaniale byłoby, gdyby był wykonany z dobrego materiału, by po czasie nie był bardziej postrzępiony od odzienia, które mam już w szafie, a które już na mnie nie pasuje i nie daje ciepła. Potrzebuję płaszcza, który mnie ukryje, ochroni i pozwoli pójść drogą własnych myśli. Dobrze byłoby znaleźć takowy. Wtedy, jak czytamy przy czwartej części utworu L’Ascension Oliviera Messieaena można – extrêmement lent, ému et solennel – nadzwyczaj powolnie, ze wzruszeniem i uroczyście – stać i patrzeć, jak buduje się niedostępny świat, który mruga do nas zawadiacko kolorami witraży. Projektant tego świata zaplanował jego okna od północnej strony. Stamtąd dochodzi najpiękniejsze światło, z którym witraż gra fantazje barw na cztery ręce. To niemalże niedostrzegalny proces. Rozpościera się jednak przede mną widok, przez który pomnażają się wartości ważne i potrzebne – dla mnie i dla miejsca, z którego wyszłam – mojego świata, który jest zupełnie inny i jakby twardszy w swym postępowaniu.
Muzyka pomaga mi dostrzec ten niedostępny świat. Istnieje on w innym wymiarze, dużo szerszym. Taki właśnie był zamysł kompozytora i taki się staje świat. Kiedy gram, a dźwięk dostaje się gdzieś przez kraty wentylacyjne mojej wyobraźni, świat wznosi się ku górze jak neogotycka katedra. Moja wiedza o tym niedostępnym świecie jest zupełnie bez argumentów. To dalece niepowtarzalne, wyjątkowe, kiedy staje przede mną i może tak samoistnie trwać. Chciałabym mieć na tyle koncentracji, by móc – choć odrobinę dłużej niż przeciętnie – trwać w nim na tyle, na ile pozwalają mi zmysły.
Wszystkie cztery medytacje L’Ascension odczytuję jako Wniebowstąpienie, bo to niebo otwiera się w hercach, a wstąpić zdaje się, że można na dłużej niż chwilę. Widzę je jako sklepienie pofałdowane chmurami, które przechodzi w rozgwieżdżoną połać błękitu – paryskiego, pruskiego, a może królewskiego. To, co widzę, zachęcone moim spojrzeniem, pstrzy się i lśni. Na horyzoncie tego obrazu jawi się oślepiający blask i czuję jak jego ciepło okala moją twarz. Extrêmement lent – czytam. Słowo Lent, które z języka angielskiego tłumaczymy jako Wielki Post, jest zupełnie inną wizją, niemalże odstraszającą, ale nadal to część jednego dzieła. To mój świat objawiający się w oparach brązu i miedzi. Jest narzucający się, przytłaczający, ostry i zniekształcony, co sprawia tylko, że silniej i mocniej pragnę znaleźć się w tym niedostępnym świecie. Na razie jednak mogę jedynie patrzeć. Potrzebuję do tego uważności. Zbyt łatwo się rozpraszam. Skierowanie oczu na to, co nie z tego świata – jestem pewna – ubogaca i naprawia to, co jest jak smog palący płuca mojego świata. Jakie więc mam postanowienie wielkopostne? Uważność w dobrze skrojonym płaszczu.
Trudem jest operowanie długością w powolnym utworze, zwłaszcza kiedy za metronom ma się łomocące serce. Ono chce się wyrwać z sidła ptaszników. Ma swój intensywny puls, który stymuluje do jak najszybszych efektów w postaci dźwięku. Biorę jednak głęboki oddech i nadzwyczaj powolnie, ze wzruszeniem i uroczyście zakładam na siebie płaszcz. Zapinam jeden, drugi i trzeci guzik i liczę się z tym, że ja jestem jeszcze na tym świecie, chociaż On już nie jest na tym świecie i idzie do Niego. Wznosi się modlitwa ku górze, ku nierozpoznanym barwom.