Nie słuchasz Bacha? Nie idę z tobą do łóżka

Pomyślałby kto, że na otwarcie jarmarku świątecznego wybiorę się ze świętą Cecylią. Kiedy wysiadała z pociągu na katowickim dworcu od razu ją rozpoznałam. Jak na witrażu w rodzinnej parafii – była tak rozświetlona, a jednocześnie nienachalna z urody – trochę jak muzyka organowa, ku której codziennie przechyla głowę. Taką ją zapamiętałam, kiedy ćwiczyłam utwory pod jej czujnym okiem. Miała uśmiech, który zmieniał się w zależności od światła, ale również mojego grania, co dawało mi pewność, że słoń jej na ucho nie nadepnął i nie tyle słyszy mnie, co słucha. Od tego czasu byłyśmy dobrymi przyjaciółkami. Obiecała mnie odwiedzić, kiedy dostałam się na studia. 22 listopada zobaczyłam ją pierwszy raz od dłuższego czasu. Wpadłyśmy sobie w ramiona i poczułam się jak w domu.

Chociaż to miał być jej dzień, wszak miałyśmy świętować jej wspomnienie, kazała mi dużo mówić o tym, co mnie dręczy. Chciała usłyszeć o tym, co chcę pisać, bo wyczuwała we mnie jakieś zgromadzenie słów, którym nie daję dojść do głosu. Bałam się zdradzać jej swoich myśli. Wydawało mi się, że zamiast spokojnych słów wyrwie się ze mnie jakiś śpiewokrzyk, który zamieni się w zawodzenie. Długi czas milczałam, a ona nie naciskała. Jak nikt inny rozumiała, że w pauzach gromadzi się najwięcej emocji i kiedyś będę musiała je wypuścić, by pozwolić im poszukać własnych rozwiązań.

Razem poszukiwałyśmy trzeźwego myślenia na jarmarku, wdychając opary świątecznego wina i obracając gwałtownie głowami, by zobaczyć wszystkie przygotowane atrakcje. Cecylia śmiała się, bo co chwila przecierałam łzawiące oczy, jakbym dawno nie widziała tylu kolorów naraz. Wodząc wzrokiem za konikami z karuzeli odkryłam, że mam nową wadę wzroku (albo mózgu), która to nazywa się ładnie, bo kalejdoskop. Pewnie to właśnie za jego sprawą zaczęłam jej w końcu o wszystkim opowiadać. Wszystkie kolory nagle były jak na wyciągnięcie ręki. Nie mogłam się uwolnić od wrażenia, że rozmawianie z Cecylią było jak granie od nowa starego, ukochanego dzieła muzycznego. Nie było już nut, istniały jedynie barwy.

Stanęłyśmy z boku zajadając się oscypkiem, kiedy to z impetem uniosłam widelczyk, rozbryzgując na odświętną szatę Cecylii dużą część żurawiny, co zignorowałam, a ona też zbytnio się tym nie przejęła, bo szepnęła „a tam, wypierze się”. Ja kontynuowałam swój monodramat. Mruknęłam gniewnie, jakby przedrzeźniając kogoś mi znanego: „Nie słuchasz Bacha? Nie idę z tobą do łóżka”, po czym po chwili ciszy dodałam „ale to absurd!”. Po tak spektakularnym monologu zabrakło mi słów i zajęłam się ponownie jedzeniem. Na nieprzeciętność sytuacji wskazywały moje dwa mlaśnięcia i zaciśnięte zęby oraz wysoko uniesione brwi Cecylii i żurawina na jej ubraniu. Kiedy spojrzałam na swoją towarzyszkę widziałam, że ciśnie się jej na usta jakiś złośliwy tekst o tym, że przecież słucha Bacha, ale składała śluby czystości. Doprawdy Cecylio, strasznie zabawne.

Karuzela zaczęła swój kolejny kurs, kiedy zaczęłam mówić, że tak nie powinno być. Łatwo się skarżyć na brak ciekawości u ludzi czy ich ignorancję na wszystko to, co wielkie i piękne. Ja jednak skarżę się na nieuzasadniony wstyd wobec innych, który objawia się oszukiwaniem, nie zdradzaniem się z tym, co właściwie się wie, czym człowiek się interesuje, a co nigdy go nie obeszło. Mam dość swoich wymagań wobec innych, kiedy to wydaje mi się, że to, czym ja się zajmuję, powinno być powszechnie znane i kochane, jak chociażby muzyka organowa. Niekiedy chcę po prostu wsiąść na tę karuzelę. Daj mi osiem złotych, chcę na karuzelę, powygłupiam się jak dziecko i zapomnę, że jestem na tym świecie w jakimkolwiek kontekście. Chodźcie ze mną, ludzie. Zapomnijmy, że powinniśmy w tym życiu cokolwiek.

Powinnam to już słyszeć, znać od deski do deski. To, to i tamto powinnam mieć już dawno przeczytane, a to od dziesięciu lat opanowane. Prawda jednak jest taka, że nie słyszałam, nie znam, nie przeczytałam i nie opanowałam, a dalej żyję i czuję się pełnowartościowym człowiekiem. On, ona, ono i tamci też tak mają i są w porządku. Gdzie jest moja wartość, kiedy zaczynam bawić się w grę dla dorosłych pt. „wiem wszystko”?

Moja wiedza w danej kwestii jest właściwie dość powierzchowna i nieprzemyślana, ale nie wolno mi się przyznać, bo wyjdę na przygłupa? Skoro tak to może lepiej wypowiem się, owiję to w taką bawełnę, przez którą nie przejdzie żaden zapach i światło, a do tego użyję wielu trudnych słów – ależ erudycyjne narzędzie. Nie pokażę ci, że nie wiem i nie znam, a niech mnie piekło pochłonie.

Mogłabym powiedzieć – wiem, że nic nie wiem, ale po co? To frazes. Przyjrzyjmy się przez lupę tym pięciu słowom, wielce osławionej pokorze. Widzę tu niewybaczalna skazę – to brak charyzmy, osobowości, charakteru. Jedna wielka bzdura! Świadomość niewiedzy brzmi jak wymówka zupełnego ignoranta, wąskie horyzonty i ograniczony intelekt. Jak można do tego dopuścić? Powinnam reprezentować sobą jakiś poziom. Tego wymagają ode mnie wszyscy, wszystko, mój kraj, moja matka ojczyzna, moja tożsamość, moje wykształcenie.

Wyrzuciłam rękę z widelczykiem do góry, a on wypadł na ziemię i był to wystarczając komentarz do mojego wywodu. Spojrzałam na Cecylię, a ona przekrzywiała głowę i zastanowił mnie niezidentyfikowany wyraz na jej twarzy. Może chciała mi powiedzieć, że jestem nienachalna z urody. Ja pewnie bym w tej chwili powiedziała sobie właśnie coś takiego. To, co nienachalne wydało mi się w tym momencie jedynym autentycznym, co chciałam mieć, czym chciałam być.

Kiedy się żegnałyśmy powiedziałam jej wprost, że pragnę tego, by wszystko było takie nienachalne jak ona. Na tym musi polegać świętość. Nie zdradziłam jej oczywiście, że słowo „nienachalne” pojawiło się w mojej głowie w związku z jej fizjonomią (kobietom takich rzeczy się nie mówi – przypomnienie autorki). Ścisnęła moją rękę, kazała się nie przejmować i zaraz zniknęła mi z oczu.

Niezależnie od tego czy to muzyka Bacha czy lektura nietuzinkowych, a może przełomowych dzieł literatury – spuśćmy z tonu. Niezależnie od tego czy to fizyka kwantowa, zawiłości filozoficzne czy sztuka, taniec, śpiew, przepis na kamień filozoficzny albo tablica Mendelejewa – spuśćmy z tonu. Tak zdawała się mówić, kiedy machała mi przez okno przedziału.

Czy nie byłoby łatwiej o czytających ludzi, gdyby im nie ubliżać, że nie czytają, wytykać brak znajomości klasyki albo przedstawiać czytanie jako niezbędne w dobrym byciu? Czy nie byłoby łatwiej o melomanów, gdyby im nie wytykać niższego ilorazu inteligencji i braku kultury? Czy spuszczenie z tonu nie przyciąga bardziej do świętości niż nadęte, nabuzowane, inteligenckie nawoływanie do nawrócenia?

Słuchasz Bacha? Cudownie (na łóżko nie licz, jeśli brak ci trzeźwego myślenia).

Nie słuchasz Bacha? Okej. I co z tego?

(Chodź, puszczę ci. To całkiem znośna muzyka. Znając Cecylkę – też się wprosi i posłucha z nami.)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *