Nie zasypiaj gruszek w popiele

To chyba déjà vu, choć przecież niepodobna ponownie mieszkać tam, gdzie gaśnie niebo i nie ma wytyczonej drogi. Niepodobna, gdy u progu zima, spędzać dni w chłodnej izdebce, gdzie zawodzi wiatr. To musi być zima za pasem, kiedy w takim pomieszczeniu klęka się przy piecu i wytacza się najcięższe działa ducha – modlitwy, których przekaz jest z pozoru prosty. Są to żądania, by mrok i samotność płonęły, choć właśnie zabrakło ognia – głównego paliwa cedzonych słów. W ostatnim przejawie jakiejkolwiek energii, czyli w gorącym popiele układają się gruszki. Trwa się przy nich niekiedy nieumiejętnie i sennie. Wspomnienie słodyczy owoców na chwilę trzyma powieki jak na zapałkach. Gruszki zmieniają się, umierając trochę za szybko. One wyglądają jak upływający czas.

Zapałki wkrótce się łamią, powieki opadają. W pokoju Morfeusz przysiada na chwilę do drewnianego stołu. Pewnie gdybym mogła przyjrzałabym się jego spokojnej twarzy. Może jego spojrzenie powiedziałoby mi – déjà rêvé – już śnione? Czy naprawdę już to śniłam?

Jest przy mnie wystarczająco długo, bym zasnęła gruszki w popiele. Wystarczająco długo, bym zasnęła to, czego tak pragnęłam. Czy one są déjà goûté – już posmakowane? Czy naprawdę już kiedyś ich smakowałam?

Na mój Adwent składają się tęsknoty, o których to mówi się rzadko albo wcale. Nigdy nie wiem czy myśleć o tych czterech tygodniach jak o czasie niecierpliwego wyczekiwania czy może jak o czasie wygórowanych oczekiwań. Oczekiwania nie biorą się znikąd. Rodzą się często z niejasno sprecyzowanych pragnień, wijących się gdzieś podskórnie. Zarówno wyczekiwanie, jak i oczekiwania to dla mnie tęsknota, która niestety nie zawsze znajduje swoje rozwiązanie. Trwa się w niej i spowalnia, a życie zdaje się być tak zagmatwane, że nie odróżnia się déjà vu od jamais vu. Już widziałam czy nigdy nie widziałam?

Pewnie można spokojnie i tęsknić i funkcjonować w swojej rutynie, nie wątpię, ale w Adwencie wydaje mi się to utrudnione. Kiedy świat zdążył dostatecznie poszarzeć otaczamy się kalką gwiazd, niedorównujących blaskiem tym prawdziwym – niebieskim. Wszystko błyszczy, a w środku matowieję. Perspektywa zbliżających się Świąt, kończącego się roku, tych wszystkich dni wolnych, zabaw, potańcówek – zdaje się być nośnikiem napięcia i niepokoju. To jak wpaść w nieznośną hiperbolę radosnych przygotowań, która jak – niestrudzony kalikant – dostarcza ciśnienia do miecha organów, by brzmiały, brzmiały i brzmiały i które jednocześnie napełniają mnie wszystkim tym, o czym nie potrzebowało się myśleć, ale na co wpada się na każdym kroku, a co jest pustką, może brakiem. Brakiem czego?

Jeśli już mówimy o organach to całe szczęście (a może nieszczęście?) mamy takie czasy, że większe jest prawdopodobieństwo zagrania na instrumencie, przy którym niepotrzebny jest nam kalikant. Jeden przycisk, jeden kluczyk, wyciągasz odpowiednie głosy i wszystko działa (oby). Czy jednak idąc dalej tym tokiem myślenia, gdzie rozsadza nas brzmienie, unikniemy mimo wszystko tęsknoty, tej rozsadzającej od środka – jakby nadziei? W muzyce chyba trudno uniknąć tęsknot. Mamy na przykład takie wyskakujące znikąd fermaty nad nutami, których nie myślało się grać dłużej niż wynikałoby z ich wartości. Czy tęsknota nie jest wtedy właśnie takim zatrzymaniem, niemalże na wydechu?

Wydobywszy dźwięk z fortepianu wiesz, że niedługo osłabnie, ucichnie, a jego alikwoty, choć jeszcze będą się gubić w przestrzeni, dla twojego słuchu zgasną. Jeśli jednak mamy do czynienia z takim instrumentem jak organy – niech cię Pan ma w opiece. Chcesz skrócić cierpienie? Pomódl się o odcięcie prądu. Tylko wtedy natarczywy dźwięk znajdzie swój koniec. Nie zawsze jesteśmy w stanie odciągnąć palec. Nie zawsze wyłączymy instrument sami. Czy to w ogóle możliwe?

Z tęsknoty się nie umiera. Chcę w to wierzyć. Podobnie jak w to, że nawet w ciemności odnajduje się drogę i że nie zasypia się gruszek w popiele. Wierzę, że można się na własną rękę przekonać, że pomimo pewnego déjà vu możemy je zawsze potraktować jak jamais vu i mieć sposobność, by ocalić gruszki przed spopieleniem. Nie pozwalać sobie na bierność. Pozwolić sobie na niebo, gdzie wracają wszystkie gwiazdy. Żyć pomimo czegoś. Pomimo ciemności, pomimo tęsknoty i zimna.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *