Przez wizjer

Parę przecznic stąd jest kamienica. Nieustannie restaurowana, w swych rozmiarach ogromna i z dnia na dzień rosnąca w zastraszającym tempie. Budynek cieszy się największą popularnością w pierwszych dniach listopada. Jest w bardzo pożądanej lokalizacji, w centrum, ale na co dzień omija się go szerokim łukiem. Mówią o tej kamienicy – królestwo wielu mieszkań, choć królewska bywa jedynie na te parę jesiennych dni – ozdobiona sztucznymi kwiatami i gasnącymi za szybko światłami. Dekoracja czyni ją najbardziej widowiskowym kiczem na jaki mógł wpaść człowiek. Kiedy jednak przez jej małe okna światło ucieka i nie wędruje już po długich korytarzach, błogosławimy i ten kicz i coraz to krótsze dni. One pozwalają nam na te spacery, kiedy łapiemy pod ramię ciemność i razem z nią upijamy się żalem, bólem i niezrozumieniem przechodząc od drzwi do drzwi.

Lokatorzy nie wychodzą nam na przeciw. Zdają się być zaprzeczeniem wszelkiej gościnności. Mówi się, że ludzie przeprowadzają się do kamienicy nagle. Przeprowadzka bywa poprzedzona wielkimi przygotowaniami. Wynajmuje się odpowiedni transport, kocha się ludzi oraz na przemian otacza się rzeczami i wyrzuca się co popadnie. Nie do końca wiemy jakie warunki zastaje się w nowo zamieszkałych apartamentach, a może kawalerkach, czy są one wyremontowane, umeblowane. Nie wiemy czy mają lodówki, firanki w oknach. Nie wiemy co takiego lokatorzy tam znajdują, że wszyscy bez wyjątku zrywają kontakt z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi, wrogami. Odchodzą i nic już więcej dla nich się nie liczy, jak to co za drzwiami. Widzimy te ich wiecznie zamknięte drzwi z oślepłym judaszem, bo zdawałoby się nigdy nie używanym.

Stawiam kroki na schodach i już wiem, że pokonam dzisiaj dużo za dużo stopni. Mijają mnie osoby z podobnymi zamiarami do moich, z podobną chęcią do podjęcia – większej lub mniejszej – próby odwiedzin swoich najbliższych. Wielu z nich to naprawdę piękni, wystrojeni odwiedzający – uczesani, roześmiani i rozgadani. Niektórzy z ulgą zostaje na parterze, inni muszą pokonać długą drogę i dotrzeć na dziesiąte, a nawet dwudzieste piętro. Jedna kobieta opiera się na barierce i wspomina mi o swoim mężu, który mieszka na dwudziestym czwartym piętrze już od dziesięciu lat. Dziś się zobaczymy, otworzy mi, chociaż spojrzy – mówi. Tylko patrzę na nią, kiedy powoli wchodzi na pierwszy, zaraz trzeci, a następnie szósty schodek.

Przy czterdziestym ósmym schodku mam już dość, ale idę dalej przy akompaniamencie pukania, które przypomina miarowe continuo jakiegoś Adagio, które już gdzieś słyszałam. Melodia nie cichnie, znalazła się w jakiejś pętli i śpiewa składając się z krótkich fraz przechodzących płynnie w Grave. Ludzie pukają w drzwi w molowej tonacji, w której ja najchętniej bym krzyczała.

Staję przed drzwiami. Przykładam do nich rękę, a następnie cała do nich przylegam. Czy wyczuję twoje ciepło? Czy jesteś po drugiej stronie? Jak daleko ma się posunąć moja wyobraźnia, bym mogła odejść od ciebie spokojna? Proszę, wysłuchaj. Racz mi dać panie wieczny odpoczynek od ciebie.

Chciałabym powiedzieć ci tylko o mojej niepamięci. Tak trudno spamiętać cię, kiedy nie mam już ani ciebie ani twojej fizycznej powłoki. Chciałabym znać afirmacje, które mogłyby mi ciebie zwrócić. Chciałabym cię zobaczyć. Chciałabym, byś mi otworzył. Chciałabym, byś spojrzał. Tak wiele razy mówiłam, że nigdzie bez ciebie nie idę. Zostawiłeś mnie. Zostawiasz codziennie.

Odpycham się od drzwi nagle czując się jeszcze gorzej niż przedtem. Odwracam się na pięcie chcąc już tylko zbiec po schodach ku wyjściu.

U wylotu korytarza dociera do mnie jeden krótki stukot.

To wystarczy. Do zobaczenia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.