Sklepik z marzeniami

Czego chcę, a czego potrzebuję? Z tym pytaniem wybrałam się do sklepu. Wzdrygnęłam się na dźwięk dzwonka, który zabrzęczał mi nad głową uświadamiając wszystkich klientów, że oto przybywam. Mimo to nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Nie była to moja pierwsza wizyta, a i tak byłam zaskoczona jak bardzo nieprzyjemne jest to miejsce. Nieprzyjemne rzecz jasna nie na pierwszy rzut oka. Było tutaj urokliwie i przestronnie, a jednak czuło się tę przytłaczającą atmosferę kup albo zjeżdżaj. Nie do pomyślenia było dla większości nie mieć marzenia – odejść stąd bez marzenia.

Nie wyszedł mi na przywitanie żaden sprzedawca. To doprawdy osobliwe miejsce, do którego sprowadzane są marzenia różnej miary i wagi. Sklepik jest na uboczu i posiada swoje sposoby na przychód. Wyławia z klientów najgłębiej skrywane pragnienia, zwłaszcza te zagmatwane i nieprzepracowane. Urzeczywistnia je. Właściciel, zakładając, że każdy z nas o czymś marzy, nie ma obaw, że nie odwiedzimy jego sklepu. Na pewno kiedyś do niego zawitamy. Na pewno damy się skusić.

Sklepik nie jest przestrzenią, do której przychodzimy i zaraz z niej wychodzimy z wymarzonym przedmiotem. Nie ma potrzeby mieć ze sobą koszyka. Nie płacisz kartą czy gotówką. Nikt tego miejsca nie pilnuje, nie wycenia tych wystawionych przedmiotów. Wszystko wydaje się bezcenne. Każdy klient zastanawia się nad zapłatą. Czy stać mnie na to? W jaki sposób zapłacić? Jaka waluta tu obowiązuje?

Rozpoczęłam swój spacer wzdłuż regałów i tak budziły się we mnie wszystkie demony wątpliwości. Nie byłam pewna czy przyszłam tutaj rzeczywiście zdecydowana na coś czy pchnął mnie do tego jakiś czynnik świata zewnętrznego mówiący mi, że czegoś chcę, choć wcale nie chciałam. Rzadko kiedy pozwalałam sobie na marzenia z tego sklepiku. Nigdy jednak nie byłam dość silna, by wyjść stąd z pustymi rękoma.

Jeśli już nachodziła mnie ogromna ochota, by jakieś marzenie wziąć w posiadanie to działo się to z największą ostrożnością, na jaką było mnie stać. Często jednak na niewiele się to zdawało, bo nabierałam się na promocje i krzykliwe etykiety. Można więc wprost stwierdzić, że brakowało mi roztropności w moich wyborach. Zakupy rzadko kiedy były satysfakcjonujące. Zwroty nie były możliwe, dlatego po moim mieszkaniu walały się marzenia, których nigdy nie chciałam, a które przygarnęłam.

Po jednym z takich nieszczęśliwych zakupów trwoniłam czas na przerabianie w głowie myśli, co by było gdybym tego wszystkiego nie kupiła i jak ogromne są moje wyrzuty sumienia. Wspominałam wtedy w jakie produkty obfitował sklepik i jak bardzo mogły one odmienić moją rzeczywistość. Może jednak trzeba było mi wziąć tamto, a nie to? Większość z tych marzeń była jednak na tyle śmiała w konfrontacji ze mną, że były dla mnie nie do wytrzymania. Przerastały mnie. Być może za rok czy dwa byłyby odpowiednie, ale teraz wydały mi się zupełnie niedopasowane do mnie, choć niezwykle atrakcyjne. Sklep jednak odwiedziłam i wychodziłam z niego z takimi marzeniami, które dzwoniły w reklamówce jak butelki. Już po samym ich odgłosie wiedziałam jak bardzo złego dokonałam wyboru. Wybierałam sobie marzenie – jakiekolwiek – a później stawałam się jego niewolnikiem.

Marzenia nie zawsze są z działki tych mądrych i płynących z niegasnącej potrzeby. Niekiedy są głupie i chciwe jak właściciele, których zyskują. Marzenia często wychodzą na przeciw klienta, ale nie są dla niego. Są jedynie próbą zaspokojenia niekończącej się tyrady obcych głosów w głowie. Tego, czego chce mama, tata, sąsiadka, nauczyciel czy koleżanka. Są fatamorganą szczęścia.

Właściciel sklepiku czuwa, choć nikt na oczy go nie widział. Zawsze dostosowuje się do klienta – klient nasz pan – mówi i spełnia co do słowa każde życzenie.

Sklepikowi z marzeniami bliżej do hurtowni wyobrażeń. Kupujesz pod wpływem impulsu. Łatwo się w nim pogubić już od momentu, kiedy wchodzimy przez wąskie drzwi. Człowiek wydaje się tym peszyć, jakby robił coś niewłaściwego. Jakby nie miał prawa przebierać w ofercie sklepu. Jakby miał chwycić pierwsze z brzegu marzenie, wyjść na zewnątrz i szczycić się tym, że je ma. Ma cel. Musi mieć, jakikolwiek.

Przeglądam produkty. Może to? A dlaczego by nie to i to, a do tego tamto?

Jak to się dzieje, że nie możemy się bronić? Jesteśmy podporządkowani jakiemuś pragnieniu, chociaż to my powinniśmy prowadzić pragnienie za rękę. Butelki w reklamówce dzwonią.

Każdy dzień zaczyna się właściwie podobnie. Idziemy do sklepu. Każdego dnia wybieramy i marzymy. Jesteśmy wielkimi marzycielami. Upijamy się marzeniami.

Zaglądam do portfela i uczę się myśleć, że są marzenia niewarte złamanego grosza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *