Szewcy

Wszystkim moim nauczycielom

Coś łopotało mi pod stopami od dłuższego czasu. Z każdą kolejną minutą marszu nie dawało mi to spokoju. Zbyt zadowolona, że moja forma lokomocji jako tako się sprawdza, postanowiłam się tym nie przejmować. Nie była to w końcu rzecz specjalnie niekomfortowa – jakiś tam dziwny odgłos, choć uwielbiałam przecież piękny dźwięk butów – obcasa uderzającego o płyty chodnika. Kiedy jednak nagle w jednym z bardziej zamaszystych kroków podeszwa niespodziewanie wyleciała w powietrze i poszusowała dobrych parę metrów (nareszcie wolna pomyślałby kto), z zaskoczeniem i przykrością stwierdziłam – tak, oto buty, które nie nadają się do dalszej drogi. Ot, teraz to po prostu tylko zbuntowane rzeczy martwe. Na niewiele się zdał wolniejszy krok czy próby napinania stopy, która w pewnym dziwnym odruchu chciała złapać zgubę. Choćby człowiek bardzo się starał, jeśli but się rozpada to ostatecznie się rozpadnie.

Pomimo pewnych trudności zrobiłam tamtego dnia swoje dziesięć tysięcy kroków. Znalazłam też szewca, który mi pomógł. Chodziłam dalej bez większych trudności. Odzyskałam swoje wygodne obuwie. 

Właściwie spotkałam w życiu wielu szewców. Nie wszyscy specjalnie kompetentni. Niektórzy zupełnie błędnie oceniali moje zmieniające się, rosnące stopy i wprowadzali w butach niewłaściwe poprawki. Nie raz miałam za wysoki obcas albo źle dobrane akcesoria do pielęgnacji. Przez niektórych szewców musiałam rozbierać buty na części, choć już tak bardzo do nich przywykłam i wydawały się być szyte na miarę, z najtrwalszych materiałów. Spotkałam też szewców, którzy stali mi się najdroższymi przyjaciółmi i takich, którzy złamali mi serce. Przez dwadzieścia kilka lat, po tak wielu konsultacjach w sprawie mojego obuwia, mogłabym uzbierać niemałą kolekcję butów różnego rodzaju, a mam ich przecież tylko jedną parę i to na całe życie.

Staję przed szafą, w której powinny być stosy trzewików, baletek i trampek, które nosiłam od najmłodszych lat. Otwieram ją, a w środku znajduję tylko jedną parę, która bardzo podatna jest na uszkodzenia, ale dostosowuje się do moich potrzeb i zmienia kształt na bardziej lub mniej elegancki, przybiera jaskrawy lub posępny kolor. Patrzę na nie z czułością. Dla wszystkich swoich dotychczasowych szewców czuję wdzięczność, bo żaden z nich nie chciał, bym się zatrzymywała. Chcieli bym szła odważnie przed siebie. Jestem wdzięczna, nawet jeśli niektórzy z nich do końca nie wiedzieli jak tego dokonać.  

Miałam i mam buty. Takie, w których rzeczywiście mogę chodzić. Myślę, że są na swój sposób ładne i praktyczne, choć nabawiłam się przez nie niejednego odcisku. 

Mogłabym oczywiście biegać boso. Byłoby to niezwykle beztroskie, ale szybko przekonałabym się, że ta lekkość stałaby mi się nieznośna i naraziłaby mnie na większe zranienia i kontuzje. Można by pomyśleć, że lepsza byłaby stopa, której naturalna podeszwa ulegnie stwardnieniu wskutek kontaktu z wieloma przeszkodami, ale ja chciałam zachować pewną jej bezbronność i naiwność, która pozwoliłaby mi po zdjęciu butów poczuć parzący piasek plaży, ostatnie krople rosy w gęstej trawie czy klocek lego wbijający się w piętę. 

Kobiety podobno kochają piękne buty. Ja za to swoje przede wszystkim szanuję. Jedno czego oczekiwałam od nich zawsze to muzyka. Niezależnie z jaką powierzchnią miałam do czynienia lubiłam być zadowolona, kiedy z pod moich podeszew wydobywały się brzmienia najwyższej rangi. Miarowy odgłos kroków – mój spokojny puls. 

Jestem w końcu pewnego rodzaju instrumentem. Moje stopy mają dziwnie wykrojone kształty, może nieco idące w stronę płaskostopia, ale były i są to cudownie nakreślone, rezonujące pudełka. Kiedy tak stanąć i spojrzeć na nie – jak tu się nie zachwycić? Ja chodzę! Jak daleko mogę zajść?

Obie stopy zasługują na buty od najlepszego szewca. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *