Ździebko intuicji

Ździebko można się przestraszyć siebie, kiedy wyszedłszy w lipcu w przestrzeń letniego gwaru, czujesz, że ten miły dzień zaraz się skończy, że już zaraz przetoczy się przez miasto nawałnica, jakiej świat nie widział. Nie masz właściwie prawa tak myśleć. Nie czujesz w kościach zmian pogody, masz zdrowe ciało, które lgnie do słońca. Wyskakuje ci jedynie na skórze gęsia skórka. To z niej, wbrew wszelkiej logice, zaczynasz wróżyć. Dopatrujesz się w sobie jakiejś naturalnej tendencji do odczytywania zagrożenia, a może próbujesz dostrzec zapisaną w ciele przeszłość, na której błędach trzeba by się nauczyć żyć, czyli adekwatnie reagować. Podnosisz głowę i patrzysz pod słońce. Niewiele widzisz, ale coraz bardziej ogarnia cię przekonanie, że powinieneś unikać otwartych przestrzeni, bo ewidentnie jesteś tym, co porwane wiatrem może stanowić zagrożenie. Dziś jesteś człowiekiem, który miał być napiętą struną, a swoją chwiejnością i niestałością przypomina rozdygotane, puszyste pole zboża. Nie potrzeba tu żadnych alertów, ostrzeżeń – nosisz je w sobie. Jest źle. Dzień owszem może pozostać w zastanym stanie. Może też jednak diametralnie się zmienić. Potrzeba tutaj ździebka intuicji.

Ździebko widać po człowieku, kiedy jego świat zwisa na jednym włosku. Niedosłownie i niezauważalnie łysieje. Przystraja się w piękne okrycia głowy, a znajomi głowią się co to za modystka dobiera mu je tak gustownie. Ten włosek, na którym zwisa nieokreślonej wagi ciężarek świata, można stylizować i czesać z największą starannością, ale rozdwaja się on i słabnie, ostatecznie wypadając z głowy właściciela. Upadki, jeśli się ich doświadcza, można nauczyć się łatwo maskować. Upadki, jeśli się je dostrzega, można łatwo zignorować i zbagatelizować. Czasami jednak wystarczy przysunąć bliżej twarz, zadać jedno małe pytanie, a człowiek jak rzęsa opada na policzek, byśmy mogli ją przenieść na opuszek palca. Podnieść rzęsę, a następnie wziąć pod lupę, wbrew wszelkim przesądom po prostu się jej przyjrzeć. Nie myśleć o zdmuchnięciu, życzeniu, marzeniu, ale o niej – jak o istotnym elemencie. Nie wykorzystać, nie przywłaszczać, ale dostrzec. Potrzeba tutaj ździebka intuicji.

Ździebko trudno rozstrzygnąć jak daleko się zawędruje mając kompana. Niełatwo też zgadywać co będzie, jeśli zdecydujesz się iść w pojedynkę. Nie ma jednej, właściwiej opcji. Kiedy masz obok siebie piechura, z którym spotkałeś się szczęśliwie po drodze i zatrzymujecie się na chwilę na skalistej ścieżce, przyglądasz się jemu od nowa, postępując niemal jak z nieznajomym, życzliwie, ale z obawą. Ocierasz pot z czoła i przenosisz wzrok na korony drzew, które układają się na niewinnym, nieskażonym niebie i które jakimś cudem nie stykają się ze sobą, choć przecież są tak blisko siebie. Zastanawiasz się może czy jesteś jak te drzewo i czy rośniesz przy kimś, przy kim nie ma potrzeby rozpychać się łokciami. Podchodzisz do swojego towarzysza, pytasz o to, co ma nastąpić dalej w tej wspólnej przeprawie, o ile nadal ma być wspólna. Nie uzyskasz na to takiej odpowiedzi, o jakiej prawdopodobnie marzysz. Wiesz to już w momencie kiedy na twoich ustach układa się znak zapytania. Nie możesz liczyć na zapewnienia i obietnice, bo one, nawet jeśli zostaną wypowiedziane, nie dotrą do ciebie w pierwotnej formie. Przejdą przez wszystkie możliwe formy zabezpieczeń i filtrów jakie w sobie nosisz. Ostatecznie pozostanie z nich jedynie ułamek słów, nieznośnie lekkich i przykrych, bo bez pokrycia. Jakiego pokrycia oczekujesz? Nikt nie daje ubezpieczenia przed tym, co może nastąpić. Możesz ugrzęznąć w błocie i będziesz musiał się z tego wygrzebać. Może otrzymasz pomoc, może będziesz zdany jedynie na siebie. Możesz doświadczyć pękającego serca, które będziesz kleić przez następną hiperboliczną wieczność. Może otrzymasz pomoc, może będziesz zdany jedynie na siebie.

Stajesz obok swojego kompana i razem czytacie mapę. Przed wami rozpościerają się szerokie ramiona dróg, które ciągną się, wydawałoby się, długo i daleko, nieskończenie, ale nie potrzebujecie większego wykwalifikowania w czytaniu tego typu zapisu, by dostrzec, że droga kiedyś się urywa. Dostaliście mapę do skarbu, ale ktoś oderwał najważniejszą część trasy. Podobno to dość powszechna wada tych map. Ich wydawca, na okładce zapewnia o czyhających niesamowitościach i poczuciu bezpieczeństwa w konkretnych rejonach. Zaznacza miejsca warte uwagi deklamując przy okazji wiersze o pięknie nieznanym, ale to w przypisach, bardzo drobnym drukiem, zdradza, że tutaj nie ma żadnej gwarancji. Mówi „drodzy państwo, każda droga tu przedstawiona i opisana może być tą najwłaściwszą, ale może być też ślepą uliczką”. Stajesz więc przed decyzją ze swoją czczą wiarą. Potrzeba tutaj ździebka intuicji.

Chociaż czasami już nie wiadomo, co robić, co myśleć – potrzeba cierpliwości. Następuje tu próba nasłuchiwania i wyczucia pod stopami przyjemnego dywanu z trawy. Może zerwiesz jedno źdźbło. Wybierzesz te jedno z miliardów obecnych, dosyć szerokie, ułożysz odpowiednio i gwizdniesz. Nadasz komunikat. Niezależnie od tego jaka będzie odpowiedzieć, jakie okażą się okoliczności zewnętrzne – będzie wiadomo. A jak nie będzie – po prostu pójdziesz przed siebie i kiedyś się okaże. Tutaj potrzeba intuicji albo chociaż jej ździebka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *